Dzień dobry po weekendzie Dziś mam do Was pytanie z zakresu #restauracja vs #foodtruckWiemy, że ceny wzrosły i otwiera się mocna #dyskusja: czy podnosić ceny dań, czy uważać, by nie zniechęcić do wizyt gości, na których tyle czasu czekaliście i którzy też skrupulatnie liczą pieniądze. Jak to jest, że foodtrucki (już dawno odrealnione w przez wysokie ceny i absurdalnie długi czas oczekiwania) odleciały w tym zakresie w kosmos jeszcze bardziej?
+ brak miejsca do zjedzenia, bo stolików brak lub max 2 małe
+ 40 minut oczekiwania,
+ opcja płatności tylko gotówką,
+ brak nawet mikro uśmiechu przy zamawianiu dań (na szczęście nie wszyscy, ściskam mocno ekipę, co i o psiaka potrafi zadbać mimo foodtruckowej tabaki).
Tymczasem:
restrauracja w bliskiej odległości od foodtrucków serwuje: focaccia z rozmarynem 11 zł krewetki w emulsji winno-maślanej z mleczkiem kokosowym, trawą cytrynową, białym winem, brandy i bagietką 43 zł
a w najbardziej ruchliwym ogrodzie w sercu miasta, gdzie o stolik naprawdę trudno: stek z kalmara 38 zł gnocci pomidorowo-marchewkowe 20 zł
Nie muszę chyba przypominać, że:
restauracja płaci zacne czynsze, wyższe niż stanowisko foodtrucka, zatrudnia załogę kelnerską, podaje posiłki na talerzu, dba o ogród i wyposaża go w możliwie jak największą ilość stolików obecnie, itd.
Lubie foodtrucki, jednak ponownie takiej idei karmienia ludzi „na raz”, czyli zniechęcania po jednej wizycie, nie popieram. Szanuję trud prowadzenia restauracji i liczę, że z początkiem sezonu i właściciele jedzenia na kółkach i restauratorzy będą pamiętać, że lepszy gość, który przyjdzie regularnie, niż ten, który odbije się od rachunku z przerażeniem raz i poszuka innego rozwiązania.